W obiegowej opinii synonimem piękna w świecie zwierząt jest galopujący po otwartej przestrzeni smukły rumak z rozwianą grzywą. Dlatego ciężkie, wykorzystywane dawniej do prac polowych konie pozostają nieco w cieniu wyścigowych wierzchowców. Ale im również nie sposób odmówić urody i dostojeństwa. Jednym z miejsc, gdzie można się o tym przekonać na własne oczy są podszczycieńskie Korpele. Mieści się tam jedna z najlepszych w regionie hodowli polskiego konia zimnokrwistego.

Zimnokrwiste rumaki

RODZINNA TRADYCJA

Z pewnością wielu kierowców przejeżdżających przez Korpele ruchliwą szosą w kierunku Olsztyna zwróciło uwagę na stado koni pasących się na łące nieopodal brzegu Jeziora Domowego Dużego. Niewiele osób jednak wie, że wśród nich znajdują się okazy wyjątkowe. Jednym z nich jest Faraon, ogier, który podczas wystawy i aukcji koni zimnokrwistych, odbywającej się na początku października w Kętrzynie, zdobył tytuł championa w kategorii dwulatków. Właścicielem składającego się z dziesięciu egzemplarzy stada jest Zbigniew Golon, na co dzień sołtys Korpel, bardziej jednak znany jako zapalony hodowca koni. W rodzinie pana Zbigniewa końska pasja przechodzi z ojca na syna. Zwierzęta te hodował w Korpelach tuż po wojnie jego ojciec. Sołtys pełnił zaś przez jakiś czas funkcję prezesa warmińsko-mazurskiego Związku Hodowców Koni. Obecnie tradycję kontynuuje syn pana Zbigniewa - Robert.

- Starosta Zimny zwykł mawiać: Szczytno, konie i Golon to jedno - mówi z dumą hodowca.

Tegoroczny sukces ogiera z podszczycieńskiej wsi to nie pierwsze wyróżnienie dla konia z Korpel. W sumie Zbigniewowi Golonowi udało się wyhodować czterech championów. Nie jest to sztuka łatwa, ponieważ oprócz bieżącej troski o kondycję i wygląd zwierzęcia, ważne są również jego geny. W celu uzyskania jak najlepszych egzemplarzy trzeba niejednokrotnie sprowadzać ogiery z odległych zakątków Polski, a jeśli trzeba, nawet z zagranicy. W stadzie w Korpelach znajdują się egzemplarze z najlepszej w kraju stadniny w Jankowicach oraz jeden importowany z Niemiec.

ŁAGODNE OLBRZYMY

Wszystkie konie ze stada Zbigniewa Golona należą do rasy zimnokrwistych polskich.

- Wyróżniają się one dosyć łagodnym temperamentem, spokojem i świetnie nadają się do pracy - tłumaczy sołtys Korpel. On i jego syn są ze zwierzętami za pan brat. Kiedy Robert gwizdnie, stado posłusznie przybiega i zajada z apetytem rozrzucone po pastwisku jabłka.

- Najciekawsze jest to, że jabłka, które nie smakuje człowiekowi, koń też nie zje - śmieje się pan Zbigniew.

Przed laty, kiedy hodowców koni obowiązywała rejonizacja, była to rasa hodowana wyłącznie w Polsce północnej, głównie na Pomorzu oraz Warmii i Mazurach. Później rejonizację zniesiono i rumaki z Mazur zaczęły trafiać do centralnej i południowej części kraju. Również konie pochodzące z Korpel są sprzedawane do hodowli w województwach mazowieckim i wielkopolskim.

Podobnych pasjonatów jest w naszym kraju niewielu. Na Warmii i Mazurach zaledwie kilku. Zbigniew Golon twierdzi, że jego hodowla to bardziej hobby niż źródło zarobkowania.

- Kiedy jeździłem na Zachód, miałem okazję się przekonać, że inaczej podchodzi się tam do użytkowej wartości koni. Na przykład w Szwecji obowiązuje zakaz wjeżdżania do lasu traktorami, wszystkie prace związane z drobnymi przecinkami drzew i gospodarką leśną wykonuje się przy pomocy tych zwierząt. U nas, niestety, wygląda to inaczej - ubolewa Golon. Dodaje jednak, że są w rolnictwie takie okoliczności, w których praca konia jest niezastąpiona. Szczególnie zimą, kiedy nawierzchnia dróg i pól jest zmrożona, śliska i pokryta śniegiem, końskie kopyta są lepszą gwarancją sprawnego transportu niż opony samochodów. Hodowla koni zimnokrwistych byłaby z pewnością lepszym interesem, gdyby dopłacała do niej Unia Europejska. Tymczasem bogaty wachlarz unijnych dopłat uwzględnia jedynie rumaki należące do tzw. ras zachowawczych, czyli koniki polskie, małopolskie i hucuły. Każdy egzemplarz z hodowli w Korpelach jest wart około 15 tys. zł.

NA WYSTAWY I WESELA

Za domem Zbigniewa Golona stoi okazała stajnia, a za nią rozciąga się pastwisko o powierzchni siedmiu hektarów.

- U konia najważniejsze są nogi, dlatego musi mieć wystarczająco dużo miejsca na bieganie - mówi hodowca.

Aby rumaki były w dobrej formie, należy poświęcić im niemało uwagi.

- Zwierzę raz zaniedbane nigdy nie wraca już do najwyższej kondycji - wyjaśnia Golon. Jego stado jest pod stałym nadzorem weterynaryjnym. Żaden etap hodowli nie jest pozostawiony przypadkowi. Nad rozrodem czuwa profesor weterynarii z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

Sporo zachodu kosztuje również przygotowanie konia do wystawy. Wykonuje się wówczas szereg zabiegów pielęgnacyjnych, z zaplataniem grzywy włącznie. Wcześniej należy wdrożyć zwierzę do pewnych czynności, które przed jurorami powinno wykonywać w sposób perfekcyjny. Chodzi tutaj o tzw. chodzenie w ręku, czyli umiejętność poruszania się zwierzęcia prowadzonego przez człowieka za uzdę oraz chodzenie w zaprzęgu. Przyuczenie konia do tych rzeczy zajmuje sporo czasu i nie jest wcale łatwe. Z natury łagodne i opanowane konie zimnokrwiste czasami także tracą spokój. W takich sytuacjach przydaje się doświadczenie hodowcy. Rumaka może wytrącić z równowagi chociażby spory ruch samochodowy.

- Kiedyś nie stanowiło to takiego dużego problemu, ale obecnie każdy wyjazd na szosę wymaga sporej ostrożności - mówi Zbigniew Golon.

Do trudnych sytuacji zalicza również... wesela. Swoje konie wynajmuje bowiem często, aby ciągnęły bryczkę z młodą parą. Przed udziałem w weselnym orszaku konie przechodzą mały trening, polegający na przejażdżkach zaprzęgiem po okolicy.

- Kiedyś podczas przejazdu weselnego przy jednym z samochodów pękł balon. Młoda para nie zwróciła nawet na to uwagi, ale ja musiałem zareagować błyskawicznie, żeby zwierzęta się nie spłoszyły - opowiada pan Zbigniew. Hodowca nie ukrywa, że konie to największa namiętność jego życia.

- Każdy kocha co innego. Dla niektórych będą to samochody, dla innych alkohol. Ja najbardziej kocham konie - wyznaje Zbigniew Golon.

Wojciech Kulakowski

2006.10.11